Zaledwie wybrzmiało ostatnie słowo na Konferencji w Zielonej Górze a już w powietrzu unosiła się duma, zadowolenie i oczekiwanie. I wszystkie te uczucia napędzały pracę, którą trzeba było wykonać aby wreszcie znaleźć się w miejscu o którym wszyscy myśleliśmy. Dąbie czekało nie tylko z kolacją. Każde miejsce które Watahy wybierają na Zlot, mimo że za każdym razem inne, jakby wyczuwało co w trawie piszczy i jak tylko się pojawimy to w magiczny sposób roztacza się nastrój zrozumiały tylko dla nas,Wilków.
Gdzieś między jajkiem a kiełbasą, między serem a pachnącą kawą i między rozpoczynającymi się rozmowami, Duch Zlotu unosił się i uśmiechał, znacząco mrugał okiem i namawiał do zanurzenia się w tej niezwykłej atmosferze. Ten znajomy Gość, ten towarzyszący nam Przyjaciel to nasze dzieło. To My stwarzamy warunki dla Niego. Czy zdajecie sobie sprawę i czy czujecie co mamy? Wiem że tak.
Po kolacji stół szybko zapełnił się kulinarnymi cudami. Każdy coś tam przywiózł. Te cuda były tylko tłem i dodatkiem do rozmów, żartów, śmiechu ludzi, którzy nawet nie wiedzieli jak bardzo czekali i jak bardzo dłużył im się czas między Zembrzycami a Dąbiem. Tak bardzo, że biesiada przeniosła się ze stołówki do domków noclegowych, z których jeden z numerem wskazującym na dorosłość, był szczególnie aktywny.
Wydawało się, że zastanie nas ranek ale zmęczenie i niepokój jaki wywoływał punkt programu Zlotu o nazwie „Rozgrzewka, poranna wycieczka, marsz” wzięły górę. Około 3:00 w nocy między drzewami pięknego lasu rozległa się cisza. Wszelkie pogłoski o chrapaniu i uciekającej z tego powodu zwierzynie, uznać należy za bezpodstawne i złośliwe. Dowódca jak obiecał tak zrobił. Poranny wysiłek przed posiłkiem odbył się zgodnie z planem a co odważniejsi poprawili sobie krążenie, wchodząc boso do lodowatej wody. Piszący te słowa na takie
ekstremalne doznania nie był gotów, przedkładając nad to doznania kulinarne. Wysiłek zrobił swoje i podczas śniadania Wilki rozszarpały sporą ilość wędlin, pomidorów, ogórków i sera, od czasu do czasu zatapiając kły w herbacie i kawie. Wśród odgłosów wycia i powarkiwania śniadanie dobiegło końca.
Tak naprawdę większość z nas myślała o wykładzie Andrei, długo wyczekiwanym i wielokrotnie przekładanym. O tym jak bardzo wyczekiwanym i budzącym zainteresowanie, niech świadczy cisza jaka mu towarzyszyła. Dla mnie osobiście, znającego tylko hasło „Recall Healing”, było to szczególnie interesujące. Nie tylko ja ale jak się okazało prawie wszyscy zainspirowani słowami Andrei „przewijali” film ze swojego życia, w poszukiwaniu szczególnych zdarzeń.
Każda przerwa to kolejne rozmowy, wymiana myśli i doświadczeń o tym co dzieje się w naszym Kraju.
Miałem to szczęście, że obiad jadłem w towarzystwie Agnieszki Wolskiej, naszej prelegentki z Konferencji. W bardzo uroczy sposób odpowiadała na nasze pytania i wyczuwaliśmy, że każde słowo jakie do nas kierowała było nacechowane wielką wiedzą, kulturą i życzliwością. To ten styl dziennikarstwa którego w polskich mediach głównego nurtu już dawno nie ma, bo już od dawna te media można nazywać tylko polskojęzycznymi szczekaczkami. To w tych studiach telewizyjnych krzyczy
się na zaproszonych gości, którzy mają odwagę głosić swoje poglądy. Dzisiaj „ekspert” ma wyrażać linię
propagandową a nie własne, poparte fachową wiedzą zdanie. Co za upadek.
Obiad był kolejną okazją, którą Wilcza Rodzina wykorzystała aby podzielić się doświadczeniami, wiedzą
i własną energią. To bezcenne bo w naszej codziennej pracy, stykamy się z efektami stylu i poziomu edukacji i dziennikarstwa jaki rozplenił się w Polsce. Walczymy z niewiedzą, zacietrzewieniem i niestety czasem także złą wolą, podszytą zwykłą chęcią zysku albo jakimś partyjnym interesem, odbiegającym
od polskiego interesu narodowego. Do tego nie można się przyzwyczaić. To boleśnie rani nasze białoczerwone serca i bez takiego cyklicznego naładowania akumulatorów jakiego doznajemy podczas zlotów, nie bylibyśmy w stanie działać. Tego nigdy nie będzie za wiele.
Była już taka pora, że gdzieś w powietrzu, niedopowiedziane wisiało to co nastąpić musiało. Zbliżał się czas wyjazdu, pożegnań i ostatnich wymienianych naprędce zdań. Przed nami był jeszcze wykład Piotra Szlachtowicza, dla mnie ważny z kilku względów. Piotr żartuje że go śledzę bo rzeczywiście byłem na
kilku jego spotkaniach autorskich. Tak się złożyło, ale też jest coś co emanuje z jego postaci a zwłaszcza bezkompromisowość poglądów i sposób ich wyrażania. To właśnie jest coś czego chciałbym się od niego nauczyć i te kilkadziesiąt minut jakie nam poświęcił po obiedzie traktowałem bardzo serio.
Widziałem zresztą, że skupił uwagę całej Watahy. Jakże jest to ważne dla Polski, że wciąż ma takich Synów.
No i nieuchronnie nadeszła pora pożegnania. XII Zlot Watah Głosu Obywatelskiego dobiegł końca.
Jeszcze ostatnie rozmowy, umawianie się, jakże przyziemne ale konieczne rozliczenia z Moniką z Krakowa, uściski dłoni, całusy i przytulania. Nic w tym niezwykłego, jak to w najlepszej Rodzinie. Jeszcze jesteśmy razem a już tęsknimy za tym co tak trudno nazwać. Ten znajomy Gość, ten towarzyszący nam Przyjaciel i Duch Zlotu, jak mgła rozpływał się pomiędzy
drzewami wraz ostatnim odjeżdżającym samochodem. Ale spokojnie. Wiemy przecież jak go powołać do życia. Już niedługo znów to zrobimy.
Eugeniusz Nowak
15 marca 2023