Tradycyjnie, jak co roku, planowaliśmy z żoną małe przyjęcie imieninowe, na sobotę 2 września. Anny
jest w lipcu a Eugeniusza w grudniu, więc uznaliśmy, że we wrześniu będzie idealnie. Coś nie wyszło,
pomyślałem, kiedy z ust mojej ślubnej usłyszałem, że musimy o tydzień imprezę przesunąć. Nie pytałem
dlaczego. No i wtedy przypomniało mi się, że Patryk zapraszał na ognisko do Ogrodzieńca. U mnie jak
myśl zakiełkuje, to już nie ma zmiłuj. Skinienie głowy wystarczyło mi aby wiedzieć, że mam
błogosławieństwo.
Te kilka dni przed wyjazdem strasznie mi się dłużyły i kiedy nadszedł piątek wieczór, poczułem jakąś
dziwną ulgę na myśl, że to już jutro. Jazda ekspresówką czy autostradą to tak naprawdę straszna nuda,
zwłaszcza wtedy, kiedy włączysz tempomat. Dwa postoje, jeden na śniadanie a drugi na kawę
i rozprostowanie kości, dały nieco oddechu od podróżnej, męczącej rutyny. Po czterech godzinach jazdy,
nawigacja pokazała, że do celu mam kilkadziesiąt kilometrów. Droga już nie taka monotonna, ale tak
naprawdę ciekawa, zaczęła się kiedy minąłem Dąbrowę Górniczą i na polach pojawiły się żółte połacie
nawłoci. Ta pięknie kwitnąca, wysoka bylina, ma wiele leczniczych właściwości
i w medycynie ludowej jest wykorzystywana od stuleci. Niespodziewanie dla mnie, umiliła mi ostatnie
kilometry przed dotarciem do celu.
Ostatnie, może dwa kilometry, wiodły przez las, całkiem dobrą asfaltową drogą. Kiedy zobaczyłem
zarówno znak zakazu wjazdu, jak i znak obwieszczający, że dalej jechać się nie da, przed oczami
mignęły mi białe wilcze koszulki i bluzy. No, to jestem w domu, pomyślałem. To uczucie towarzyszy
mi od prawie dwóch lat, za każdym razem kiedy podążam wilczym śladem, w kolejne miejsca
watahowych spotkań. Czy nie sądzicie, że „Wilczym śladem” brzmi jak tytuł? W mojej głowie dźwięczy
on od tej soboty, kiedy Śląska Drużyna WGO, urządziła wspaniałe ognisko z atrakcjami nie tylko
kulinarnymi, lecz także intelektualnymi i sportowymi. Chyba jakoś ten tytuł wykorzystam.
Zdaje się, że odbyło się za moimi plecami jakieś wilcze głosowanie, bo zostałem wytypowany do
przetestowania zapowiadanych i bardzo zachwalanych przez Patryka burgerów. Zjadłem, oblizałem się,
pogłaskałem po brzuchu i przeżyłem. Dało to sygnał innym Wilkom do wypróbowania zaostrzonych
kłów i spałaszowania wyśmienitych, zmielonych krów w bułce z pomidorami i cebulką. Tak rozpoczęła
się Wilcza Biesiada. Ze stołu znikały mięsiwa, słodkie wypieki, sałatki, napoje, przekąski, chleb ze
smalcem, kiszone ogórki, sery i co tam jeszcze Wilki przytaszczyły. Jedno jest pewne. Nikt, kto był w
Ogrodzieńcu, nie może powiedzieć, że wyjechał głodny.
W pewnym momencie padł pomysł aby rozwiesić baner naszej akcji „BROŃMY GOTÓWKI”.
U Wilków od pomysłu do realizacji to tylko chwila. Nasze jednolite białe stroje z Wilkami od początku
wzbudzały zainteresowanie u sąsiadów z innych szałasów. Baner dołożył do pieca, więc czuliśmy na
sobie spojrzenia, widzieliśmy ukradkowe rozmowy, spojrzenia i wskazywanie palcami. Dziwne i
jednocześnie miłe uczucie kiedy wiesz, że jesteś po właściwej stronie i jest ci obojętna reakcja otoczenia.
Mamy to przekonanie, ale w moim odczuciu powinniśmy wzmocnić i ugruntować w sobie postawę tych,
którzy mogą być wzorem i służyć pomocą tym, którzy zechcą zmienić postawę
z bezobjawowego patrioty na taką, która da Polsce pewność przetrwania. Nie jest tak, że wilcza postawa
to coś co można wziąć z półki, przymierzyć i powiedzieć, że pasuje. To nasze wartości, organizacja,
hierarchia i jasne zasady funkcjonowania w grupie, dają kandydatowi możliwość zweryfikowania
swojej postawy, a nam sprawdzenia, czy słowa przekładają się na czyny. Rozwinąłem tę refleksję w tym
miejscu, ponieważ właśnie takie myśli biegały mi po głowie, kiedy obserwowałem reakcję ludzi na to,
co działo się pod naszym dachem. Czy czujecie na sobie odpowiedzialność? Zadaję takie pytanie,
ponieważ ostatnio często myślę o tym co robimy i jak to jest postrzegane, sam sobie je zadając. Tak,
czuję odpowiedzialność za słowo, za postawę, za przykład jaki daję, mówiąc
o wartościach i ich przestrzegając. Nic gorszego jak rozdźwięk, między tym co mówię a tym co robię,
nie może się przytrafić. Ci z Was, którzy są rodzicami, najlepiej czują co mam na myśli. Piedestał, na
który nasze pociechy nas wyniosły, jest bardzo kruchy. Tak samo jest w życiu społecznym. To dlatego
nasza Wilcza Droga jest taka wyboista, chociaż niezwykle prosta. Nie mogę się powstrzymać
i przytoczę tutaj sytuację z ostatnich dni, kiedy pewien kandydat na senatora, za każdym razem kiedy
odbił się od muru jaki mu stawiałem, właśnie w postaci prostych zasad, wracał z miłym słowem
i nadzieją, że uda mu się jakąś cegłę z tego muru wyrwać. To taki typowy polityk, który nie rozumie, że
pewnych rzeczy się po prostu nie robi. Satysfakcja jest ogromna i nie piszę o tym aby sobie przypiąć
order, ale dlatego, że Wataha daje taką pewność i oparcie. I tu jest ta nasza wielka odpowiedzialność,
aby tych prostych zasad nie komplikować. Dla obserwujących z boku muszą takimi być. Wtedy i tylko
wtedy powielanie jest proste.
Rozpisałem się, a tu ognisko się pali, kiełbaski się pieką i atmosfera coraz lepsza. Dziewczyny ze Śląska
przygotowały atrakcje, które miały sprawdzić nasz intelekt i zręczność. Były nagrody, zdjęcia
i sporo dobrej zabawy. Co silniejsi i sprawniejsi, postanowili się sprawdzić w meczu siatkówki.
Obserwowałem zacięte boje o piłkę na piaszczystym boisku, które przez to dodawało „atrakcji”.
Przyznam się, że po tygodniu nie pamiętam już kto przeciwko komu grał, więc obiecanego wyniku
meczu nie ogłoszę. Obwieszczam za to wszem i wobec, że wszyscy zawodnicy wynieśli z boiska duże
ilości piachu we wszystkich zakamarkach ciała, kieszeniach strojów i oczywiście we włosach.
W tym miejscu moja relacja niestety się kończy, gdyż bacząc na obietnicę jaką złożyłem w domu przed
wyjazdem, musiałem wyruszyć w drogę powrotną.
Kochani, Magdo i Patryku, stanowczo za blisko zorganizowaliście to ognisko. Gdyby nie to, zostałbym
nieco dłużej. To oczywiście żart. Myślę, że wszyscy poczuliśmy w tę sobotę atmosferę Wilczej Rodziny,
i to jest prawdziwe wytłumaczenie dla zazdrosnych spojrzeń naszych sąsiadów z ogniska.
Nawłocie miały już kolor zachodzącego słońca, droga była jakaś bardziej kręta, a samochód mimo tego,
rwał się do jazdy dużo żwawiej. Niezwykła sobota znikała w ciemnościach, ale w moim sercu
pozostanie na zawsze.
Z całą pewnością nie tylko w moim.
Eugeniusz Nowak WGO