Jak bardzo?

Z całą pewnością nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że każdy z nas ma swój mały świat, w którym żyje. I nie mam tu na myśli materialnego wymiaru lecz ten duchowy, który objawia
się najbardziej w tym co codziennie robimy. To ciągły wewnętrzny dialog z samym sobą, te bitwy myśli, zderzanie się różnych racji i poglądów, tych które mamy w sobie z tymi które
docierają z zewnątrz. Jasnym jest, że te które uważamy za nasze kształtują się także z tego co przyjmiemy od innych.
Jak bardzo możemy, chcemy czy mamy świadomość, że powinniśmy otworzyć się na ten
zewnętrzny wpływ? Czy to, że się zamykamy wynika bardziej, ze strachu, czy może z niewiedzy,
z wygody, z lenistwa. Właśnie tu i teraz jesteśmy świadkami takiego procesu. Widzimy jak
ludzie wydawałoby się wykształceni, świadomi, uważający siebie za mądrych, tak bardzo boją się utraty poczucia komfortu, że całkowicie wyłączyli zdolność logicznego myślenia. Byli i są gotowi zaryzykować nawet własne zdrowie i życie. Nie wiedzą, że ktoś wygrał a oni przegrali.
Gorzej, że oni nie chcą się dowiedzieć.

I my, myślący inaczej, wierzący we własne przekonanie o słuszności wybranej drogi i oni
mający to samo przekonanie, żyjemy w tych naszych małych światach. Na ile mamy szansę się spotkać inaczej niż tylko fizycznie, mijając się na ulicy, w sklepie, w pracy czy w domu? Na ile może dojść do wymiany myśli, poglądów i idei,zależy w szczególności od tej zdolności otwarcia i wyjścia na zewnątrz z naszego małego świata. Jak bardzo jest to możliwe?

Jak bardzo nam zależy aby samemu wyjść i jak bardzo nam zależy aby stało się to udziałem
tych o których my myślimy, że już nie warto, że szkoda czasu. Najgorsze jest to, że oni też mają takie przekonanie. A przecież żyjemy w jednym kraju, regionie, wspólnocie, rodzinie. Czy nie
jest tak, że ktoś osiągnął swój cel, patrzy gdzieś z wysoka i śmieje nam się w twarz?
I nawet będąc wśród ludzi sobie bliskich w poglądach, we wspólnocie działania, przeżywania kultury i zwykłych rozmów, nie wychodzimy przecież z tego własnego świata. Cały czas prowadzimy ze sobą samym rozmowę, niechętnie nawet ją przerywając po to aby wysłuchać kogoś z mównicy, z krzesła obok czy z drugiej strony stołu przy obiedzie. Tak już jest.
Jak bardzo jesteśmy w stanie zagłuszyć samych siebie aby dotarły do nas myśli kogoś innego?

Jak bardzo jesteśmy skłonni zrezygnować z dialogu z samym sobą na rzecz rozmowy z tym
drugim? Z naszym partnerem, kolegą, towarzyszem w działaniu, mężem, żoną, dzieckiem. Czyż
nie od tego właśnie kompromisu zależy nasz rozwój, rozwój organizacji w której działamy,
nasze osobiste powodzenie i sukces grupowy?

Za każdym razem kiedy biorę udział w przedsięwzięciach polegających na wymianie myśli, przekazywaniu wiedzy, w naszych konferencjach, które organizujemy w całym kraju, obserwuję przede wszystkim samego siebie. Na ile potrafię wyłączyć ten ciągły potok wewnętrznych myśli aby dać możliwość dotarcia tym z zewnątrz, od ludzi o których wiem, że chcą mi przekazać coś
ważnego. Czego potrzebuję aby to się stało? W moim przekonaniu przede wszystkim zaufania.

Jak bardzo jestem gotów zaufać? Na ile jestem w stanie zrezygnować z tego co jest moim
największym wrogiem i jednocześnie przyjacielem czyli własnym ego?

Jakże cenne są nasze rozmowy w trakcie i po konferencjach. To wtedy dowiadujemy się jak
silne jest nasze ego i czy to co uznaliśmy za wartość, dla której się angażujemy wciąż jest
silniejsze niż ono. Jak bardzo jestem przekonany do tego co robię, co chcę robić, sam czy
w grupie? Jak bardzo wierzę, że ten mój mały świat mogę otworzyć na inne małe światy
ludzi których cenię i z którymi chcę przebywać.
Jak bardzo?
Eugeniusz Nowak #WGO

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *